GO UP

Jak jest na granicy?

Pierwsze, co się rzuca w oczy to samochody. Te na polskich rejestracjach załadowane po dach pieluchami, jedzeniem, wodą. Te na ukraińskich – puste, ciche.

Często dostawczaki i półciężarówki, które jeszcze kilka dni temu pracowały na budowach w całej Polsce. W tych pierwszych jechali Polacy pomagać na granicy, w tych drugich ukraińscy mężczyźni na wojnę.

Po wybuchu wojny trudno było mi podpisywać kolejną petycję, albo iść w kolejnym marszu. Kilka lat temu straciłem wiarę w ich siłę. Tym bardziej nie chciałem siedzieć na kanapie i scrollować newsów z frontu. Chciałem na coś się przydać.

Podobnie jak dziesiątki osób, które albo przynosiły dary do siedziby Strajku Kobiet w Warszawie (jak byście chcieli donieść – Wiejska 16/40), albo ofiarowały swój czas i samochód żeby przewieźć je na granicę. 

Najbardziej ujmujące było to, że przekrój pomagających był szeroki. To nie była tylko alternatywna młodzież, która zawsze rwie się do działania ale ojcowie z dziećmi, kobiety w ciąży i odpicowane pańcie, które podjeżdżały wypucowanym mercem. 

Czasami nawet nie zdążyli wnieść rzeczy do biura, bo na parkingu – wodę, podpaski czy jedzenie – przechwytywali wolontariusze i jechali z nimi do Zosina, Krościenka czy Medyki.

Im bliżej granicy, tym dłuższy był ciąg samochodów jadący na zachód i tym droższe paliwo na stacji. Dla małych, prywatnych punktów (i jak się okazało – dla BP) to hossa. Niemoralna ale jednak.

W punkcie pomocy uchodźcom w Dorohusku zgiełk jak w dzień targowy. Mnóstwo samochodów, mnóstwo rzeczy, ludzi, przepakowywania, rozmów, kłótni, próby ogarnięcia tego chaosu.

Okazuje się, że moje rzeczy nie są potrzebne tutaj, ale 40 minut na zachód. W szkole w Rejwach, którą przekształcono na noclegownię dla uchodźców.

Przy okazji: Mógłbyś zostać na noc na granicy? Potrzebujemy kogoś do wydawania posiłków – pyta koordynatorka pomocy.

Zrzuciłem rzeczy w Rejwach i o 22:00 wróciłem na granicę do Dorohuska.

W poczekalni, po wbiciu wizy w paszport, Ukraińcy wchodzili prosto na nas. Na stół zastawiony ciepłą zupą, herbatą, słodyczami, kanapkami i przekąskami. Kto zapomniał pieluch dla dziecka, dostawał pieluchy, komu zaczął się okres – podpaski i tabletki przeciwbólowe, kto nie miał pasty i szczoteczki – dostawał i to.

Przez większość nocy zagryzałem usta. Kiedy tylko przez chwilę patrzyłem w oczy tym ludziom, zaczynałem płakać. A nie wypadało. To oni stracili domy, dzieciństwo i mężów. Więc zatrzymywałem wzrok na ich podbródkach, a kiedy było zbyt ciężko, wychodziłem na dwór rozkleić się tak, żeby nikt nie widział.

Powiedziałem im, że jak nie zjedzą zupy, to nie wjadą do Polski – mówi jeden z pograniczników, który roznosi miski z zupą po autobusach.

Przez granicę przechodziły same matki z dziećmi. Najstarsi chłopcy mieli może 15-16 lat. Mężczyźni byli tylko kierowcami autobusów. Reszta walczyła na wojnie.

W ciągu nocy przez nasz punkt przewinęło się ok. 2000 osób, a byliśmy tylko jednym z sześciu-siedmiu pasów, którymi wjeżdżały samochody. Po wschodzie słońca ruch się uspokoił, a w moje miejsce przyszli nowi wolontariusze.

Pan nie płaci – powiedziała właścicielka, kiedy usłyszała skąd wracam.

Zapłaciłem. Pieniądze jej się przydadzą. Oprócz mnie, za darmo przyjmowała samych Ukraińców.

Zostaw komentarz

× Auuu... Jak możemy Ci pomóc?