GO UP

Kampinos: podmiejski, nudnawy lasek

Z Kampinosem mam problem. Niby mam pod miastem ogromny las, wydawałoby się – idealny plac zabaw. Ale traktuję go po macoszemu. Raz, że długo muszę do niego jechać – prawie półtorej godziny; dwa, że nie wydaje mi się specjalnie atrakcyjny. Więc jeśli już mam gdzieś jechać, to wolę dalej, ale z większą szansą na przeżycie czegoś ciekawego. W odniesieniu do Kampinosu trzymam się starej etykietki:

podmiejski, nudnawy lasek.

Któregoś razu stwierdziłem jednak, że przełamię ten wizerunek. Wybrałem się do niego w środku tygodnia na dwudniową mikrowyprawę. Był przednówek, okres w którym żurawie mają gody, tzw. toki i chciałem je podejrzeć. Sprawdziłem, w której części parku mam szansę je spotkać i ruszyłem w las z końcówki autobusu 729 w Truskawiu.

Na wejściu znaki ostrzegały, że szlaki są podtopione, ale uznałem to tylko za zachętę. Mogło być dużo ciekawiej przedzierać się przez podmokłe tereny niż spacerować prostą jak linijka ścieżką. Szybko okazało się, że ostrzeżenia postawione są na wyrost. Kartka z żółtą łodzią podwodną zapowiadała poważne problemy, a okazało się, że woda ledwo co przykryła grunt i to w miejscach, w których od lat stoją porządne kładki. Takie mikro rozlewiska na pewno urozmaicały widok, ale żadnym utrudnieniem nie były.

Kiedy doszedłem do strumyka, usiadłem na ziemi i zacząłem scyzorykiem dłubać w korze łódeczkę. Zastanawiałem się nad tym jak

niesamowitą moc ma zrobienie sobie wolnego w tygodniu.

Jak bardzo czułem się wolny. Jak bardzo codzienne problemy w pracy, które urastają do rangi gigantów, skarlały. Wziąłem głęboki oddech i poczułem, że naprawdę wypoczywam. Przypomniałem sobie ludzi w metrze w zapiętych pod szyję białych koszulach, ciasnych garsonkach, z torebkami i walizkami w ręce. Na żadnej twarzy nie znalazłem uśmiechu. Większość chowała je w komórkach, niektórzy z niecierpliwością wyczekiwali swojej stacji tylko po to, żeby za chwilę wejść do pracy, której nie lubią.

Sam mam w swoim dorobku zawody, których nie znosiłem, ale musiałem je robić żeby się utrzymać, więc wiedziałem co przeżywali. Codzienną frustrę. Chociaż byłem zaspany (nie znoszę wstawać rano), to jednak byłem szczęściarzem. Ja jechałem do lasu, oni do biura. Jeśli tylko chciałem mogłem rozłożyć się pod drzewami i zasnąć, oni musieli tkwić przy komputerze. Szkoda mi ich było.

Wyobrażałem sobie, że wstaję, wspinam się na fotel i krzyczę: Ejjjj, luuudzie! Chrzanić to! Wszyscy idziemy do lasu! I z pętli na Młocinach wylewają się tłumy, które zamiast do biur, pędzą do Kampinosu.

Rzeki ludzi, pielgrzymki całe, które wchodzą w las i przez osiem godzin leżą w mchu. Ćmią papierosy, piją kawę i gapią się w niebo. I to będzie ich najlepszy dzień w pracy ever. Ale tak się nie stało, na Młocinach wysiadłem sam.

Chociaż wielokrotnie robiłem mikrowyprawy w weekendy to jednak nie miały one tak odświeżającego efektu. Podróże w weekendy są czymś normalnym, w dzień roboczy – aberracją. Mózg nie jest do nich przyzwyczajony i reaguje tak jakbym wynurzył się na powierzchnię po długim nurkowaniu na bezdechu. Tlen zasysa jak odkurzacz.

Łódeczka z kory przewróciła się na bok zaraz po tym jak postawiłem ją na wodę. Szkutnik był ze mnie marny, więc wstałem i poszedłem dalej. Szlak stał się monotonny, sosnowo-piaskowy.

Jedynym urozmaiceniem był nocleg w lesie. Nic tylko ja, mech i wyjące samoloty, które startowały z Modlina.

Następnego dnia niewiele się zmieniło, pokonywałem kolejne kilometry ale widok był ten sam. Miałem wrażenie, że idę po bieżni a po lewej i prawej przewija się to samo zdjęcie na ripicie. Sosny stały wyprostowane obok siebie jak Chińczycy na apelu ku czci Mao. Pień w pień to samo.

Mikrowyprawa, która miała mi odczarować Kampinos, tak naprawdę utrwaliła jego wizerunek: nudnego, powtarzalnego lasu, do którego można co najwyżej pójść na niedzielny spacer.

Ale może się mylę? Znacie ciekawsze rejony w KPN-ie?

Comments:

  • Anonim

    30/10/2021

    To nieprawda. Tam jest pięknie -trzeba tylko poszukać

    Reply

Zostaw komentarz

× Auuu... Jak możemy Ci pomóc?