Jak złapałem prezydenta na stopa?
Zatrudniliśmy się w Laponii, na północy Finlandii. Jeszcze daleko za Rovaniemi, stolicą św. Mikołaja, mieliśmy zbierać moroszki. Coś jak nasze maliny, tylko, że żółto-pomarańczowe, lekko kwaśne i rosnące na rozległych mokradłach północy. Na naszych terenach są reliktem epoki lodowcowej, są pod ochroną i trudno je spotkać. Występują sporadycznie na Pomorzu oraz w Sudetach.
Miejsce spotkania: Tampere w południowej Finlandii. Z Polski ruszyliśmy stopem w kilkudniową podróż przez Litwę, Łotwę i Estonię. Kiedy kierowca ciężarówki wysadził nas za Rygą na Łotwie, Ania zabrała się do wypisywania kolejnej tabliczki z miastem, a ja wyciągnąłem kciuk. Mogliśmy to załatwić jednym pchnięciem, Tallinn był na rzut beretem: 300 km dałoby się przejechać do wieczora. Zanim Ania napisała ostatnie „N” na mojego kciuka złapała się niebieska terenówka.
Wsiedliśmy, podziękowaliśmy i rozpoczęliśmy typową, autostopową gadkę:
- Skąd jesteście?
- Z Polski.
- Co robicie?
- Studenty, filozofia.
Aż po kilku pytaniach przyszedł czas na zamianę ról: A ty kto?
Możliwe, że przyszły prezydent. Właśnie decyduje o tym parlament Estonii.
Chciałem parsknąć śmiechem, ale nie wypadało. Potem, kiedy facet się upierał zaczęliśmy mięknąć. Im więcej pytałem, i im więcej podawał szczegółów, tym stawał się bardziej wiarygodny: opowiadał o tym jak współpracował z Dariuszem Rosatim, polskim politykiem; jak uczestniczył w przygotowaniach Estonii do wejścia do Unii Europejskiej oraz jak za czasów naszego PRL-u jeździł po Stanach stopem. Widząc moje ciągłe niedowierzanie wyciągnął wizytówkę: poseł parlamentu europejskiego.
Rozstaliśmy się w porcie w Tallinnie. My wsiedliśmy na prom do Helsinek, on – niby – jechał do parlamentu.
Nie wierzyłem mu dopóki później nie przeczytałem w gazecie: Toomas Hendrik Ilves nowym prezydentem Estonii.
Został nim na dwie kadencje, do 2016 r. Pewnie wiele rzeczy zrobił, ale w mediach wsławił się głównie tym, że zawsze chodził w muszce. (Podwożąc nas prowadził tylko w koszuli) Do dziś mam w domu jego wizytówkę. Przez dziesięć lat jego prezydentury,
od najpotężniejszej postaci na świecie – Baracka Obamy – teoretycznie dzieliła mnie tylko jedna osoba. Mógłbym zadzwonić i, po starej znajomości, poprosić o połączenie.
Nie skorzystałem, ale gdybym spróbował, a Toomas nie spuściłby mnie na drzewo, zastanawiam się o co zapytałbym Obamę?
A Wy?
Czytaj dalej: Czy Trump zna cenę truskawek?